Category Archives: Imprezy na Orientację

Meet in the middle (12 VIII 2012)

I znów zawiało ciszą, ale uspokajam: tropiciel nadal tropi i czasem nawet coś napisze, ostatnio częściej na stronie Klubu InO „Stowarzysze“.

Jednak, żeby i tutaj było co poczytać kilka słów o ostatniej imprezie zorganizowanej przez ww. Klub.

W słoneczne niedzielne popołudnie stawiamy się z D. w podwarszawskich Ząbkach na starcie Meet in the middle – nowej imprezy zaproponowanej przez początkujących budowniczych i organizatorów Kasię i Michała Woźniaków.

Tradycyjne formalności i bez ociągania, w pierwszej minucie startowej wyruszamy na etap. Trasa TZ bez nazwy* to szwajcarka, polegająca na dopasowaniu w koła i obrysy kocich głów odpowiednich wycinków pełnej mapy. Luster i obrotów szczęśliwie brak, ale trzeba jeszcze odnaleźć sześć dodatkowych PK zlokalizowanych na wycinkach znajdujących się mniej więcej w połowie linii łączącej koła (mapa dostępna w protokole).

Decydujemy się na wariant zgodny z kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Pierwszy punkt (4B) w kępie zarośli szybko wpada, drugiego (11H – zlokalizowanego na charakterystycznym drzewie) szukamy jednak dłuższą chwilę. Kolejne też dosyć sprawnie wchodzą, jednak decydujemy się (ostatecznie okazało się, że słusznie) na dwukrotny wpis BPK (D1, G7). Na punkcie przy słupie starej linii energetycznej (10K), mniej więcej w połowie trasy, spotykamy tramwaj międzymiastowy: warszawsko-wrocławsko-szczeciński. W takim składzie szukamy dwóch następnych punktów, jeden z nich (5C) sprawia nam trochę kłopotów, bo z dwóch widocznych lampionów żaden zbytnio nie pasuje. Decydujemy się na potwierdzenie jednego z nich, tego, który bardziej pasuje (później okazało się, że był to stowarzysz). Tramwaj zostaje trochę za nami i w duecie potwierdzamy dwa kolejne punkty (U, A3). Na tym drugim D. gubi okulary uciekając przed chmarą szerszeni. Ucieczka udaje się niestety tylko częściowo, paskudne owady kąsają dwukrotnie. Pokąsany palec i część czoła trochę szczypią i puchną, ale przecież trzeba iść dalej, bo w końcu paluszek i główka itd… Ponownie spotykamy znajomy pojazd szynowy, wspólnie odnajdujemy dwa następne PK (S, Q). Do końca pozostały jeszcze tylko cztery punkty, przyspieszamy, bo już wpadliśmy w chude. Ostatnie lampiony odnajdujemy dosyć sprawnie i na mecie meldujemy się z kompletem punktów i w lekkotłustym czasie.

Niedzielny popołudniowy spacer zaliczam do udanych, nowym organizatorom gratuluję załatwienia dobrej pogody, zbudowania ciekawej trasy i czekam na następne imprezy 🙂

* Po przeczytaniu protokołu okazało się, że etap jednak miał nazwę, która jakimś nieznanym trafem uciekła z wydrukowanej mapy.

1 komentarz

Filed under Imprezy na Orientację

„Dziadkuuu”, czyli XVIII AnInO (9 IV 2012)

Nadszedł Lany Poniedziałek a wraz z nim tradycyjne AnInO.

Budzę się po 3 godzinach snu (kilka godzin wcześniej wróciłam z gór). Śliczna pogoda za oknem zachęca do wstania z łóżka i połażenia po lesie. Po dłuższo-krótszym czasie przybywam na start w Falenicy. Zapisuję się, pobieram naklejkę i kartę startową, strzelam fotki (patrz: galeria), rozmawiam ze znajomymi. Jest sympatycznie. Cieszę się, że pomimo niewyspania zdecydowałam się do przyjechania. Po podzieleniu się wielkanocnym jajeczkiem dostajemy mapy.  Start masowy.

TS to pełna czarno-biała mapa z zaznaczonymi 9 PK. Z drugiej strony kartki narysowanych kilkanaście  małych schematów linii energetycznej 15 kV z transformatorami i słupami. Należy łącznie potwierdzić 18 dowolnie wybranych punktów, w miejscach gdzie nie ma lampionów należy spisać numer z transformatora lub słupa. Organizator w osobie Andrzeja Kę., świadom, że trasa jest prosta, uprzedza, że puchar należy się temu, kto bezbłędnie i najszybciej pokona trasę. Wszystko jasne, czyli poszli w las! Idziemy z Markiem. Najpierw zgarniamy PK najbliżej startu, potem atakujemy te bardziej oddalone. W połowie trasy spotykamy Andrzeja Kr. z wnuczką. Od tego czasu idziemy we czworo. W międzyczasie prowadzimy ciekawe rozmowy międzypokoleniowe o cenie kawałka ciasta czekoladowego, telefonowaniu z rajdów, materiałów budowlanych, wacie cukrowej i gotowaniu. Niezapomniane!

Na metę z kompletem punktów docieramy z Markiem równo w setnej minucie (Andrzej oddalił się jeszcze po kilka brakujących PK). Po nas przychodzą kolejni zawodnicy. Oglądamy wzorcówkę wcinając świąteczne ciasto drożdżowe. Patrzymy na puchar i mówimy, że pewnie nie dla nas, bo przecież taką trasę to można o wiele szybciej pokonać.

Na koniec wrażenia i spostrzeżenia (kolejność dowolna):

  1. Trasa łatwa, miła i przyjemna. W sam raz do rozpoczęcia startów w TSach.
  2. Walory edukacyjne na wysokim poziomie: nauczyłam się jak wygląda linia energetyczna 15 kV, jaki może przyjmować kształt i jak różnie mogą wyglądać transformatory.
  3. Zapewnienie wariantowości trasy oceniam na 5 (pomimo startu masowego nie zrobił się jeden wielki tramwaj, po lesie jeździły raczej pojedyncze wagoniki).
  4. Pogodę organizator załatwił świetną (a śnieg poprzedniego dnia nie nastrajał zbyt optymistycznie).
  5. Trasa idealna dla leniwych organizatorów  – transformatorów i słupów energetycznych nie trzeba specjalnie w rozstawiać.
  6. AnInO ma swój specyficzny klimat, który bardzo lubię. Nie tylko dlatego, że ten oglądany puchar jednak wygrałam : ) (ex aequo z Markiem)

Możliwość komentowania „Dziadkuuu”, czyli XVIII AnInO (9 IV 2012) została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

14 I 2012: XXXV RnO ORIENT

Tropiciel bywa na różnych imprezach, ale czasu na pisanie sprawozdań i opisywanie wrażeń już zwykle nie wystarcza.
Tym razem, w ramach relacji zapraszam do obejrzenia FILMU:

/film można otrzymać w lepszej jakości kontaktując się bezpośrednio mailem – adres w zakładce „O mnie”/

I tradycyjnie galeria zdjęć.

Możliwość komentowania 14 I 2012: XXXV RnO ORIENT została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

15 X 2011: XVI Jesień Idzie

Wakacje, czyli InOwy sezon ogórkowy już dawno za nami. Nadeszła złota polska jesień, a wraz z nią szereg imprez. Na weekend „wyborczy“ (tj. 7-9 października) postanowiłam wybrać się do Pszczyny na Tropy Żubra i Drużynowe Mistrzostwa Polski. Jednak na sprawozdanie ze śląskiej imprezy przyjdzie jeszcze Czytelnikom trochę poczekać.
Na centralny październikowy weekend miałam w planach dwie imprezy: XVI Jesień Idzie i II Przejście Smoka. Jako, że przyszło mi być organizatorem (a nawet kierownikiem) tej drugiej, relacja będzie dotyczyć Jesieni.
Po trzygodzinnej jeździe rowerem z Mokotowa docieramy w końcu na start organizowanej przez Jedynkę szesnastej już edycji Jesieni Idzie. Baza usytuowana jest nieopodal Ryni, na leśnym parkingu tuż przy brzegu niewielkiego jeziorka. Rozpoczęcie, odprawa i dobrze by było wyruszyć na trasę. Przyszło nam trochę poczekać, ale w końcu wybiła godzina „0“ i w dłoniach mamy już mapę pierwszego etapu TS. Mapę – to dużo powiedziane. Jedynie dojście do miejsca, gdzie będzie podany dalszy kawałek mapy. Po kilku minutach docieramy pod wskazaną lokalizację i znajdujemy tam na drzewie kartkę z wycinkiem mapy z oznaczonym miejscem gdzie jesteśmy, lokalizacją PK do potwierdzenia i miejsca, gdzie będzie do obejrzenia kolejny fragment mapy. Rasowa pamięciówka. I tak dziesięć razy. Niby do niczego nie powinnam się przyczepić, wszystko się zgadzało (no, może poza skalą i nie do końca precycyjnym zlokalizowaniem kilku PK), żadnej „wpadki“ nie było, rekreacyjny spacer w sobotni poranek. Ale… przebiegi prowadzące wyłącznie przecinkami i szerokimi drogami leśnymi były monotonne i nużące, a potwierdzenie PK w znacznej części nie wymagało nawet schodzenia z ww. ścieżek. Niektórzy mówią, że ja to mam wymagania, ale jednak mogło być trochę trudniej. W końcu w kategorii dla zaawansowanych można pokusić się o wyrzucenie uczestników gdzieś poza główne trakty leśne. Meta i start na drugi etap zlokalizowane były w bazie. Chwila przerwy, herbatka i postanawiamy ruszać znowu w las. Tym razem budowniczy zaserwował nam pełną warstwicówkę wraz z opisem 10 punktów i zaznaczonymi dwoma dodatkowymi, które należało zidentyfikować posiłkując się opisem geodezyjnym dostępnym na starcie. Przy użyciu kalkulatora, kątomierza i linijki należało te dziesięć punktów nanieść na mapę. W tym momencie zespoły wieloosobowe szybciej sobie poradziły, bo w końcu „co dwie głowy, to nie jedna“, a raczej „co dwa kalkulatory i kątomierze…“. Po naniesieniu wszystkiego co trzeba dziarskim krokiem wyruszamy, sprawne przebiegi, w jednym miejscu się trochę nie zgadzało (ale po pierwszym etapie już wiemy, że stowarzyszy budowniczy raczej nie stawiał i „bijemy“ trochę, jak na nasze linijki, za daleko postawiony punkt). Przez długie siedzenie na starcie poświęcone wykreślaniu kątów i odległości, w pewnym momencie stwierdziliśmy, że czasu zaczyna brakować i ostatecznie zaliczyliśmy kilka „chudych“.
Reasumując: Jesień Idzie to bardzo przyjemna impreza, typowo rekreacyjna, w bardzo miłej atmosferze, idealna zarówno dla początkujących, jak i starych (pardon, Panowie) wyjadaczy, którzy nie chcą sobie zaprzątać głowy zbyt dużymi utrudnieniami i wypominać budowniczemu złośliwość. A to, że jakiś lampion stoi przed górką, a powinien za, nie jest wielkim przewinieniem, przymykam na to oko i protestu składać nie będę 😉

W kolejnym odcinku dowiecie się, co „pewni Panowie“ z „pewnej Komisji“ zaproponowali „pewnej Pani“ z innej „pewnej Komisji”, a w międzyczasie tradycyjnie zapraszam do galerii, gdzie są zdjęcia nie tylko z opisywanej imprezy.

Możliwość komentowania 15 X 2011: XVI Jesień Idzie została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

11 VI 2011: 10 x Solo

Do Starej Wsi (tej koło Celestynowa), gdzie miała odbyć się kolejna edycja 10 x SOLO przybywamy 20 minut przed południem. Wystarczająco wcześnie, aby przed zaplanowanym na 12:00 startem zdążyć się zapisać i opłacić wpisowe. Żwawym krokiem idziemy do bazy (zlokalizowanej w szkole podstawowej), a tam poza kilkoma zabłąkanymi InOwcami ani żywej duszy. Organizator jeszcze się nie zjawił. W oczekiwaniu zwiedzamy teren szkoły, w tym podziwiamy dąb (a raczej dąbek) nr 46 posadzony na przedszkolnym trawniku w 2010 r. z okazji 100-lecia Harcerstwa Polskiego. Powoli przybywają kolejni uczestnicy, ale organizatorów jak nie było – tak nie ma. Już zastanawiamy się czy nie pomyliliśmy Starych Wsi (według jednej z uczestniczek w Polsce są 64 Stare Wsie). W końcu, kiedy mój zegarek wskazuje 12:11 zjawia się Wojtek D., czyli Organizator. Trochę zasapany, mówi, że najpierw wystartuje kategorię TP, a potem dopiero TS. Trudno, poczekam. Poza tym wspomina, że musiał zmieniać połowę (!) trasy, bo zaplanowany wariant okazał się nieprzebieżny. W końcu, z czasem startu 12:45 wyruszam na etap. No, nie tak od razu, najpierw trzeba nanieść kilka poprawek i informacji na mapę. Koncepcja budowniczego opierała się na przestawieniu LOPki w skali 1:15000 o długości ok. 4 km, na której trzeba było odnaleźć 5 PK. Ponadto na LOPkę były zaczepione wycinki kołowe pełnej mapy w skali 1:9000, obrócone i zlustrowane (też 5 PK). Punkty zaczepienia były nieznane, jedyną wskazówką było oznaczenie na wycinkach miejsc przecięcia z LOPką. Budowniczy zaserwował jeszcze jedenasty punkt do potwierdzenia, na górce w pobliżu bazy, na pełnej piętnastce przykryty logiem PTTK. Wydawałoby się, że prosta sprawa taka mapa, idzie się po LOPce, patrzy się na okoliczne górki (wszyskie punkty z wycinków były na górkach) i próbuje się dopasować do wycinków. Jednak precyzja mapy w skali 1:15000 jest dosyć ograniczona (szczególnie jak na mapie ma się narysowaną jedynie krzywą kreskę, bez żadnego odniesieniaw do terenu), co w połączeniu z „powykręcaniem“ początkowej części LOPki spowodowało pewne problemy nawigacyjne. Po ponad godzinie łażenia po lesie, i łapania się każdego rowu i ścieżki (bo przecież tędy może właśnie przebiegać LOPka) wychodzimy na większy leśny trakt, gdzie spotykamy troje trochę zagubionych uczestników. Na karcie to tej pory potwierdzone jedynie 2 PK (z 11). Na szczęście od tego momentu jakoś się namierzamy i na karcie liczba potwierdzonych punktów gwałtownie wzrasta. W drodze powrotnej do bazy jeszcze wracam biegiem na sam początek LOPki (na szczęście jest „prawie“ po drodze) potwierdzić barkujący punkt z wycinka i z 23 minutami spóźnienia wpadam na metę. W tym całym biegu zapomniałam wpisać na karcie rozwiązanie zadania (wyznaczenie azymutu), które „w locie“ zrobiłam poprawnie. Mówi się trudno. Ostateczne rozliczenie: jedna stowarzyszona LOPka, brak zadania i 23 pkt. za czas. Nie jest źle, szczególnie, że po 1,5h na trasie marnie widziałam dalsze powodzenie etapu.
Nie zmienia to jednak mojego zdania, że tak długa LOPka na mapie 1:15000 (i umieszczenie na niej jedynie 5 PK), to nie jest to, co lubię najbardziej. Dodając do tego wyczuwalne nie do końca sprawdzenie terenu przez Budowniczego, przygotowywanie etapu „na ostatnią chwilę“ (z czego też pewnie wynikało spóźnienie Budowniczego i Organizatora w jednej osobie na start) skutkuje, że imprezie wystawiam tróję z plusem (ten plus dodałam przede wszystkim za rewelacyjną ozdobną pieczątkę Brata Stemplariusa z pudełka po cukierkach – niewtajemniczonym proponuję ścignąć Wojtka D., myślę, że chętnie wyjaśni całą historię pieczątki). Szkoda, bo przy odrobinie więcej poświęconego czasu mogło być o wiele lepiej.

Przy okazji zachęcam do zajrzenia do galerii, gdzie na bieżąco aktualizowane są zdjęcia z imprez.

Możliwość komentowania 11 VI 2011: 10 x Solo została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

14 V 2011: DyMnO

Błoto, komary, piach, woda, komary, meszki, bagno, piach, komary i może jeszcze trochę błota, meszków i komarów… czyli debiut w rajdach przygodowych już za mną. I to nie w byle jakim rajdzie, jakim jest Długodystansowy Rajd na Orientację – DyMnO.
Przedmięsie:
Do Sadownego przybywamy po 19 w piątek. Sekretariat jeszcze nie rozstawiony, ludzie powoli zaczynają się zjeżdżać. Nawiedzamy lokalny sklep, zwiedzamy Muzeum Ziemi Sadowieńskiej znajdujące się w budynku tuż obok bazy. Niektóre eksponaty urzekające, chociaż bajzel jest w nich spory – tu Gierek, tam trąba, gdzie indziej archiwalne książki do uprawy roślin.
O 22:30 odprawa – organizatorzy trochę nas przestraszyli („etap pieszy jest taki, żeby można było go rozstawić z roweru, a rowerowy rozstawia się pieszo”) i poszczuli komarami. Po północy w końcu kładziemy się spać.
Mięso:
Pobudka o nieprzyzwoitej godzinie, o 5:30 w sobotę normalni ludzie jeszcze śpią (lub jeszcze nie śpią). Przekręcam się na drugi bok, może uda mi się złapać jeszcze chociaż kilka minut snu. Wiem, że czeka mnie długi i intensywny dzień. Szybkie ubranie się, śniadanie, hop na rower i jedziemy pod kościół w Sadownem, gdzie organizatorzy ustalili miejsce startu trasy ekstremalnej (podobnie jak większości pozostałych tras). Zgodnie z planem o 6:50 dostajemy mapy – trzy płachty formatu A3. Ciekawe jak mi się to zmieści do mapnika – myślę. Jednak nie jest to mój największy problem w tym momencie – najpierw trzeba ustalić gryplan na kolejne godziny. Etap rowerowy jest scorelaufem na mapie sprzed 30 lat, na którym jednym z punktów jest etap kajakowy. Decydujemy z Jackiem, że rozpoczniemy od odcinka specjalnego, czyli LOPki z trzema punktami. Niby nic takiego, gdyby nie to, że budowniczy (znany powszechnie ze swojej złośliwości 🙂 ) poprowadził ją po piaskarni i nastawiał cały szwadron stowarzyszy. Szybko podbijamy punkty, które wydają się poprawne i szybkim asfaltowym przelotem podążamy na południe, do PK3. Lokalizacyjnie bezproblemowo. Na PK4 trochę błądzimy, w końcu okazało się, że zanim weszliśmy w las pieszo, zostawiając rowery na ścieżce, znajdowaliśmy się ok. 25 m od lampionu. Ścieżynkami i przecinkami udajemy się w stronę PK5. Kombinujemy, szukamy, nie do końca znamy swoje położenie, planujemy namierzać się od wsi, jednak w końcu decydujemy, że odpuszczamy ten punkt i jedziemy na kolejny (jak się później okazało był on jednym z najtrudniejszych punktów, wraz z osławionym już PK9, na który przyszło nam namierzać się w nocy na etapie pieszym). Po drodze trochę piasków i pól, jednak tym razem namierzenie na punkt pod moskiem było proste. Kojeno po rozrytych ścieżkach i jeszcze większej piaskownicy zaliczamy punkt przy ambonie i przez wieś namierzamy się na PK7 opisany jako „południowa strona brodu na rzece Ugoszcz”. Skoro południowa to jedziemy od południa. Nie wiedziałam, że podmokłe łąki tak wygodnie się przemierza na rowerze. Jest, widać punkt! Na samym brzegu rzeczki. Podbity. Wszystko ładnie, pięknie, ale jakoś trzeba przedostać się na drugą stronę rzeki. Małe zawahanie i już po chwili brodzimy do ud w wodzie i mule, czule podrzymując rowery pod pachą. Jak dla mnie to było pierwsze takie doświadczenie. Zaczynają się komary, jeszcze mało przeszkadzające. Zgarniamy pozostałe punkty na południe od linii koleowej, po drodze dając się wyprzedzić jakiemuś biegaczowi z trasy pieszej (dla przypomnienia: my jesteśmy na rowerach 🙂 ) i napieramy na PK 23-25. Na mapie wyglądają cudnie – blisko siebie, szybko pójdzie – myślimy. O, jakże się myliliśmy! Po drodze rzeka, bagna, podmokłe przecinki, rezerwat, a wszystko to okraszone krwiożerczymi komarami, które można liczyć tysiącami. Kolejne taplanie się w wodzie, błocie czy bagnie już nie jest dla mnie nowością, chyba już się przyzwyczaiłam. Po małych zawirowaniach nawigacyjnych zganiamy wszystkie trzy punkty w tym obszarze i przez Sadowne, już asfaltem jedziemy na etap kajakowy. Dochodzi 16. Za nami 9 godzin jazdy i nie wiadomo dokładnie ile kilometrów (licznik postanowił zastrajkować i nie wiadomo w którym momencie stanął na odległości 60,48 km). Asfaltówka do Wilczogębów (Wilczogęb?), gdzie był start na etap kajakowy ciągnęła się w nieskończoność – zmęczenie i jechanie pod wiatr dawały znać o sobie. W końcu dotarliśmy. Szybki przepak i za chwilę siedzimy wygodnie w kajaku. Po szybkiej dyskusji nad mapą (ortofotomapa, skala 1:8500) decydujemy, że najprawdopodobniej odpuścimy trzy najbardziej oddalone punkty. Na długie ciąganie kajaka po polach, a tym bardziej na płynięcie Bugiem pod prąd mamy za mało czasu. Namierzamy się właściwie bezproblemowo, jedynie na PK L niepotrzebnie wychodzimy na ląd i przeszukujemy teren, podczac gdy punkt był postawiony na zatopionym drzewku kilkadziesiąt metrów dalej. Potem już sprawnie kończymy etap. Znienawidzoną kilka godzin wcześniej asfaltówką tym razem jedzie się wyśmienicie i o 19:30 docieramy do bazy. Bilans po dwóch etapach: po trzy BPKi – nie jest źle.
Zgarniamy mapy na etap pieszy, przebierając się ustalamy trasę i w drogę! Najpierw wchodzimy na pierwszą mapę do BnO w paskudnej do przeliczania skali 1:13333. Już na początku decydujemy, że odpuścimy PK D – zaznaczony w środku bagna. Zresztą – wyjdzie w praniu. Idzie się bardzo dobrze. W pewnej mierze to zapewne zasługa aktualnej mapy (jaka nowość po mapach rowerowych, w końcu coś się zgadza na mapie!). BnO 1 kończymy bez dwóch punktów. W drodze na klasyka, zaliczamy PK R i W z drugiej mapy do BnO (obie mamy minimalnie się zazębiają). Mamy zamiar szybko zgarnąć jeden PK z klasyka (tym razem na starej mapie topo, 1:25000) i wrócić na BnO 2 i odcinek specjalny (w tym samym terenie, co OS z etapu rowerowego). Decydujemy się na przeklęty PK 9 (to, że przeklęty okazało się oczywiście później), błądzimy, trochę brodzimy, okoliczne psy szczekają (w końcu gospodarz chyba się wkurzył i wypuścił jednego białego brytana na ścieżkę – dobrze, że w zasięgu ręki miałam kijek trekingowy do odgonienia zwierza). Z małymi perypetiami w końcu na karcie mamy podbity PK 8, jednak na zegarku już 00:10 – mamy niecałą godzinę na powrót do bazy, czasu na zgarnięcie pozostałych punktów z BnO 2 już nie wystarczy. Ostatecznie na metę wpadamy 41 minut po północy. Wyrobiliśmy się w czasie. Uff. (jednak potem organizatorzy postanowili przesunąć godzinę zamknięcia mety o jakieś pół godziny, jakbyśmy wiedzieli to byśmy poszli jeszcze zgarnąć jakieś PK z BnO 2). Jesteśmy trochę niezadowoleni, ten klasyk nas spowolnił. A, jak okazało się na mecie, wcale nie trzeba było na niego iść, mogliśmy szwędać się jedynie na mapach do BnO (a informacja otrzymana tuż przed startem na etap pieszy wskazywała, że należy potwierdzić przynajmniej po jedym PK z każdej części etapu pieszego, żeby mieć zaliczony etap).
Na mecie wymiana wrażeń, smaczny żurek z kiełbaską, drożdżówka,a wszystko to popite piwem (nieważne, że ciepłym) i na przybycie snu nie trzeba było długo czekać.
Pomięsie:
Chęć szybkiego powrotu do domu spowodowała, że sen był krótki, o 7:20 złapałam PKSa do Warszawy. I telepiąc się po mazowieckich drogach w ten niedzielny poranek pomyślałam sobie, że podobało mi się, wciągnęłam się (wszakże chodzenie po bagnach wciąga…). Czekam na więcej.
PS. I jeszcze jedno: gratulacje za zapewnienie świetnej pogody. Piątek był kapryśny: raz słońce, raz deszcz, niedziela: deszczowo-szarobura, a pomiędzy nimi ciepła i słoneczna sobota. Organizatorzy innych imprez powinni brać przykład!

Możliwość komentowania 14 V 2011: DyMnO została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

25 IV 2011: AnInO

Dawno nie pisałam, relacje z kilku tegorocznych imprez leżą odłogiem (w tym pucharowych). Zaległości nadrobię.
Póki co, na świeżo kilka odczuć po dzisiejszym AnInO.
Epilog:
AnInO jest imprezą wyjątkową przynajmniej z jednego powodu: zawsze odbywa się w poniedziałek. Zawsze w Lany Poniedziałek. Wtedy to zmęczeni siedzeniem przy wielkanocnych stołach InOwcy i Sympatycy mają już dość (przynajmniej na chwilę) rodzinnych konwersacyj i jadła w nadmiarze, wylegają do lasu z mapą. Na Mazowszu już od wielu lat organizacją imprezy zajmował się Andrzej Kę., jednak w tym roku, z przyczyn niezależnych, pałeczkę dowódcy imprezy przejął Andrzej Kr.
Przed startem tradycyjne podzielenie się jajeczkiem.
Treść, czyli poszli w las:
Start masowy, rzadko spotykany na imprezach. Mapa TS: Czarno-biała, skala 1:10000. Właściwie dwie nałożone na siebie mapy: jedna jedynie z drożnią, druga obrócona o 180 stopni warstwicówka. Punkt wspólny to startometa. Niektóre punkty mogły znajdować się jedynie na „jednej” mapie, niektóre na dwóch, należało potwierdzić 18 z 23 PK. Zadanie brzmi prosto, a wcale takie nie było, mam wrażenie, że w dużej mierze z powodu słabej jakości mapy (ta przerywana linia to poziomica czy droga?).
Jednak spacer był miły, pogoda iście wiosenna i trudności nawigacyjno-mapowe nie były w stanie popsuć tego miłego przedpołudnia (i częściowo też popołudnia).
Prolog:
Wracając do domu w autobusie przypomniałam sobie jeden z napotkanych (przypadkowo) lampionów w lesie. I, zerkając jeszcze raz na mapę, stwierdziłam, że musiał to być szukany przeze przez dobre 15 min jeden z PK. Niestety nie podbiłam go.

Kilka zdjęć w galerii.

Możliwość komentowania 25 IV 2011: AnInO została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

XIII Zlot PInO: 10-12 XII 2010 (Wrocław)

Zlot, XIII Zlot, Trzynasty Zlot, Trzynasty Zlot Przodowników InO… ale wcale nie pechowy.
Ale od początku*.
Wrocław. Miasto na Dolnym Śląsku, dosyć daleko od stolicy. Poranny pociąg TLK o dziwo przyjechał na czas (i nie był zapełniony) i już o 15.30 (po przeprawach na trochę rozkopanym wrocławskim dworcu) już byłam w bazie – w Hostelu Cinnamon (w tym momencie mogę powiedzieć, że obydwa Cinnamony mam już zaliczone – w poznańskim byłam w listopadzie 2009 i pobyt wspominam bardzo miło, polecam!). Ale nie o komunikacji i noclegach miało być, tylko o zlocie.
Ad rem.
Piątek.
Idąc na spacer przed nocnym spotkaniem w Kogucie, spotkaliśmy część ekipy warszawskiej. Postanowiliśmy wspólnie udać się na rekonesans miasta, zwiedziliśmy Starówkę, jej zakamarki, wyspę, jakiś kościół gdzie podobno jest ruchoma szopka, ale już była zamknięta i przemarznięci dotarliśmy do Zielonego Koguta. Tam niezwłocznie Kierownik Kotłowni zagonił nas do roboty dając mapy (mojego pierwszego) ino-piwnego etapu. Klasa sama w sobie. A miny pozostałych gości lokalu i obsługi – „bezcenne“. Nikt nie powiedział, że InOwcy są normalni… 😉
Zabawa krótka, acz przednia, piwo poprawne, danie (jakiś zapiekany makaron) – bardzo przyzwoite, choć za mało bazylii. Po powrocie do Bazy, jeszcze trochę wspomnień Władka M. z czasów kiedy to moi rodzice chodzili do przedszkola, a InO już się rozwijało. Niesamowite.
Sobota.
Poranna pobudka po kilku (trzech, maksymalnie czterech) godzinach snu, szybki wypad do sklepu (kolejny plus dla Hostelu – sklep otwarty od świtu w odległości 10 m od wyjścia z budynku), śniadanie i tramwajowanie na cmentarz do grobu „inowego ojca“ Bronisława Turonia. Śnieg sypał coraz bardziej, czas gonił toteż szybko udaliśmy się do miejsca oficjalności, gdzie wręczono zasłużonym InOwcom medale i inne odznaczenia. Miłe chwile. A potem nadszedł czas na zapowiadane „otwarte posiedzenie KInO ZG“. I tutaj niestety spotkał mnie zawód. Ogólne opowiedzenie co się dzieje – były, minisprawozdania z działalności poszczególnych „komórek“ – były, ale… nie było dyskusji. Wiadomym jest, że planowana jest zmiana (a może retusz, doprecyzowanie) naszego regulaminu, a tu na Ogólnopolskim Zlocie pojawia się jedynie informacja, że coś takiego ma mieć miejsce i tyle. Jedni wiedzą o co chodzi, inni nie. Ja nie bardzo. A takie spotkanie to chyba dobre miejsce na wymianę poglądów i zebranie pomysłów, które potem zostaną poddane pod rozwagę Szanownej Komisji. Wszakże poza li tylko spotkaniem towarzyskim, to też jest spotkanie merytoryczne specyficznego środowiska, jakim jesteśmy my – InOwcy. I trzeba korzystać z tej corocznej okazji! (w tym miejscu mała sugestia, do Odpowiedzialnych za XIV Zlot – może stworzyć Ogólnopolską InOwą Debatę Programową?). Sobotnie popołudnie – Hala Stulecia (poza programem, zwiedzanie prywatne, udało się wejść po godz. 16 dzięki organizowanym kolejnego dnia targom ślubnym). Hala rzeczywiście robi wrażenie, aż się chce iść tam na koncert. Wieczór – prześwietny etap „krasnoludkowy“ Jacka W., smaczne jedzenie (i picie) w Spiżu, okraszone kolejnym ino-piwnym etapem i wręczeniem ino-piwnych popularnych odznak. Ładnie się prezentuje w mojej (jeszcze skromnej) kolekcji orientacyjnych odznak. Brawo! Sobotnia noc upłynęła pod znakiem rozmów kuluarowych i zaskutkowała niewyspaniem w niedzielę…
Kiedy to już od rana zaproponowano wycieczkę z przewodnikiem po najstarszej części Wrocławia. Pomimo, że pogoda nie sprzyjała to frekwencja dopisała, a mnie same pobieżne oprowadzenie po ścisłym centrum zmotywowało do powtórzenia wizyty na Dolnym Śląsku. A Wrocław dodaję do swoich ulubionych polskich miast (a lista jest krótka, więc wrocławianie mogą się czuć dumni). I chyba o to chodzi.
Organizatorom serdecznie dziękuję za świetną zabawę.
Jednak mimo wszysko lekki InOwy niedosyt pozostał…
Mam nadzieję, że kolejny Zlot zaspokoi moje (być może wygórowane) oczekiwania.

* na początku przepraszam Jacka G. (któremu obiecałam „szybkie sprawozdanie“) i wszystkich czytelników za duże opóźnienie, ale przyziemna rzeczywistość mnie dopadła i nie chciała puścić. C’est la vie.

Możliwość komentowania XIII Zlot PInO: 10-12 XII 2010 (Wrocław) została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

28 XI 2010: XV InO u Piotra

Pod koniec listopada Piotr tradycyjnie zaprosił nas na nocną imprezę na orientację. Tym razem, tak samo jak w zeszłym roku baza znajdowała się na polanie Zimne Doły niedaleko Zalesia.
Uczestnikom trasy TS budowniczy zaserwował dwa etapy. Pierwszy polegał na dopasowaniu pierścieni o (miejscami) wspólnej treści. Przyjemnie się szło, miła trasa. Jedynym utrudnieniem okazała się pogoda, tuż po wyjściu do lasu zaczął padać śnieg i jesienne błoto szybko zostało przykryte warstwą świeżego puchu (i „japońce” też). Drugi etap to znana już z zeszłorocznego Podkurka koncepcja spaceru po kartach do gry. Należało przejść przez 18 kart, na każdej potwierdzając po jednym PK, tak wybierając karty, aby naprzemiennie występował kolor czerwony i czarny figur karcianych. Według budowniczego poprawnych konfiguracji przejścia było 128. A wszystko to, na tym samym terenie co pierwszy etap, większość PK była dokładnie ta sama. Etap szybko przeszliśmy, tak, żeby jeszcze zdążyć porządnie zmarznąć pod wiatą w oczekiwaniu na kolejnych uczestników (w tym kierowców czterokołowych pogromców szos, którzy by nas zabrali do miasta). Na niektórych czekaliśmy około godziny, śnieg padał coraz większy, robiło się coraz zimniej, ale i tak było bardzo sympatycznie.
Imprezę zaliczam do udanych. Byle więcej takich! (chociaż trochę mi brakowało nowej koncepcji tras…)

Możliwość komentowania 28 XI 2010: XV InO u Piotra została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację

23-24 X 2010: XXXIII Podkurek

Trochę opóźniona relacja z Podkurka.
Przyszła jesień, a jak jesień, to ogólnopolskie InO na Mazowszu zaliczane do Pucharu Polski, czyli Podkurek, organizowany przez HKT Trep. W tym roku pogoda dopisała: słoneczko, ciepło, złota polska jesień.

InO kojarzy się z bieganiem po lesie i odszukiwaniem lampionów na drzewach. Ale w tym roku organizatorzy Podkurka postanowili wprowadzić novum i dzienne etapy zorganizowali w centrum Warszawy. A etapów było aż trzy:
Pierwszy – spacerek po Ogrodzie Krasińskich. Przyjemna traska z pełnym planem parku i częściowo dopasowaniem zdjęć. Przyjemna rozgrzewka w śliczny październikowy poranek.
Drugi – Ogród Saski. Porażka. Powycinana mapa, na której nic nie było widać (potrójnie kserowana chyba), fragmenty zdjęć satelitarnych w jeszcze gorszej jakości (możliwe to w ogóle?), wielokrotne punkty. Skutek: bieganina po parku spowodowana zbyt długim odcyfrowywaniem mapy na starcie. Zastanawiam się jak taka mapa przeszła na imprezie pucharowej?
Trzeci – dłuższy spacer po Powiślu. Tym razem w ambitnym wydaniu, w końcu Leszek to Leszek i byle czego nie robi. Koncepcja przejścia trasy po LOPkach i doczepionych do nich fragmentach. Ciekawe, niebanalne, profesjonalne.
A na okrasę jeszcze jeden etap: trasa krajoznawcza szlakiem Chopina do przejścia w całości podczas dojściówek na starty poszczególnych etapów.
Zakończenie dziennych etapów odbyło się w siedzibie Zarządu Głównego PTTK przy Senatorskiej, gdzie z okazji 50-lecia Komisji InO ZG PTTK zorganizowano wystawę poświęconą historii rozwoju imprez.
Wieczorem, jak to zazwyczaj bywa, czas na etapy nocne. Miały być dwa. I poniekąd były, chociaż od razu na starcie dostawało się dwie mapy, uzupełniające się i 4 godziny czasu na przejście. Jeden etap to pełna zlustrowana mapa praktycznie bez drożni. Drugi – ten sam teren tylko powycinany w kształt cepów, które trzeba było do siebie podopasowywać. Koncepcja ciekawa, aczkolwiek dla zeszłorocznych uczestników InO u Piotra – powtórka. Wykonanie – jak to u Piotra, bardzo przyzwoite, przemyślane, udane. Chociaż koncepcja dwóch równoczesnych etapów średnio przypadła mi do gustu.
Mapy wszystkich etapów do obejrzenia na stronie organizatora.

W końcowym rozrachunku impreza udana, aczkolwiek po dziennych miejskich etapach pozostaje niedosyt szwędania się po lesie i powstają wątpliwości czy robienie tak dużej imprezy w sobotę w centrum miasta (a na dodatek przy pięknej pogodzie), wśród rzeszy turystów i mieszkańców to dobry pomysł. A zbesztanie przez starszą panią w parku, za to, że się chodzi po trawie, nie należy do najmilszych (sytuacja kolegi). Jeden dłuższy etap, o mniejszym zagęszczeniu punktów spokojnie by wystarczył.

Możliwość komentowania 23-24 X 2010: XXXIII Podkurek została wyłączona

Filed under Imprezy na Orientację